czwartek, 26 grudnia 2013
Rozdział IV
Jesus
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło nim statek wypłynął z portu w drogę na Stary Kontynent. Po podaniu Rii morfiny przytuliłem ją do siebie, sam zaciskając usta żeby nie zacząć jęczeć z bólu. Podejrzewam, że moje żebra są w opłakanym stanie a ulżyć w cierpieniu mógłby mi tylko silny lek przeciwbólowy. Najlepiej jakby znalazła się ampułka morfiny, ale wątpię że statek przewozi aż tak silne leki.
Po jakimś czasie, ból tak dawał mi we znaki, że nie mogłem już dłużej wytrzymać w jednej pozycji. Postanowiłem wydostać się z kontenera i pomarkować w ładowni, mając nadzieję, że żadnemu z marynarzy nie przyjdzie ochota aby się tam pojawić.
Za pierwszym razem nie udało mi się wyjść z tego pieprzonego, stalowego pudła. Próba skończyła się upadkiem na szczęście nie strąciłem wieży ze skrzynek, na które wcześniej się wdrapałem. Syknąłem z bólu, przeklinając we wszystkich znanych mi językach. Ria na szczęście spała twardym,narkotycznym snem i nawet moje kaskaderskie ewolucje na skrzynkach nie były w stanie jej obudzić.
Z wysiłkiem podniosłem się na nogi, jednocześnie modląc się ,by ból w mostku i żebrach nie pozbawił mnie świadomości. Bolało jak jasna cholera, tak jakby ktoś obdzierał moje żebra z tkanek i mięśni. Zakręciło mi się w głowie tak mocno, że przez najbliższe kilka minut musiałem trzymać się uchwytu w ścianie kontenera. W końcu podjąłem jeszcze jedną próbę.
Jakimś cudem, udało mi się bez szwanku wdrapać na drewnianą konstrukcję a potem wymacać stopą jeden z uchwytów a potem nadludzkim wysiłkiem wytoczyć się z kontenera.
W ładowni było ciemno jak w przysłowiowej dupie, ale moje oczy już dawno przyzwyczaiły się do mroku. Ruszyłem przed siebie, starając się z całej siły, aby nie wpaść na jakąś skrzynkę, tudzież inny niebezpieczny przedmiot. Dotarłem do jednej ze ścian pomieszczenia, gdzie na stosach piętrzyły się drewniane skrzynie. Nie udało mi się dostać do jednej z nich w konwencjonalny sposób, więc wziąłem szeroki zamach i huknąłem w nią tak, jakby była futbolówką. Drewno z trzaskiem ustąpiło pod siłą mojego strzału a skrzynia stanęła przede mną otworem. Jedynym problemem było to, że nie miałem zielonego pojęcia co tam znajdę.
- Kurwa. - wyrwało mi się.
Co za popieprzona sytuacja. Być w pomieszczeniu z całą masą przeróżnych prochów i specyfików i nie móc sprawdzić, który nadaje się do użycia.
- Może byś mi pomógł?!- ryknąłem do stwórcy, który chyba zapomniał o moim istnieniu, albo wystawiał mnie na próbę niczym biblijnego Hioba. - Co ja ci takiego zrobiłem?!
W tym momencie statkiem zatrzęsło tak, że upadłem na podłogę tłukąc się boleśnie w ramię. Ale w tym nieszczęsnym upadku, była jakaś zależność, bo ręką natknąłem się na zapalniczkę.
Uwierzycie? Znajduję zapalniczkę w chwili, kiedy moja frustracja osiągnęła apogeum i powoli zacząłem tracić nadzieję. Popłakałem się z radości, czując jak słone krople niczym wartkie strumienie pędzą przez moje policzki aż do ust. Poczułem słony smak szczęścia, wymieszanego z ulgą.
Drżącymi palcami nacisnąłem przycisk a potem z fascynacją przyglądałem się językowi ognia. W końcu po tylu godzinach życia w ciemnościach, ujrzałem ciepłe światło, które rozjaśniło mi cel.
A była nim zawartość roztrzaskanej przeze mnie skrzyni. Rzuciłem się w stronę porozwalanych specyfików, modląc się aby znalazło się tam coś na uśmierzenie mojego bólu a przede wszystkim złagodzeniu bólu Rii, gdy wybudzi się z morfinicznego letargu.
Scorpius
Obudziłem się na tej pierdolonej podłodze, czując jakby dwustu kilowy grubas z dzielnicy biedoty, siadł mi swoim obleśnym cielskiem na głowę. Moje ciało było zdrętwiałe i przysiągłbym, że bolą mnie nawet cebulki włosów, których od dawna już nie mam. Podniosłem się do siadu a wtedy poczułem, że ch** i jaja pieką mnie tak, jakby ktoś zgniótł je w pierdolonym imadle.
- Co ta mała k***a mi zrobiła?!- podrapałem się w głowę, gramoląc się na nogi. Świat wirował mi przed oczami jakbym siedział na pierdolonym rollercoasterze w pieprzonym wesołym miasteczku!
Jakoś stanąłem w końcu na nogi a trzęsły mi się tak, jakbym przed chwilą wylazł z dupy kobyły i był młodocianym źrebięciem. Galareta.
Ryknąłem niczym ranny niedźwiedź gramoląc się do drzwi. Jak się okazało były zamknięte a klucza gdzieś wcięło.
Ria...Ta mała przeklęta suka, która odkąd ją poznałem zawsze robiła mi na złość, ale na moje pieprzone nieszczęście byłdm od niej uzależniony.
Pamiętam dzień w którym kazałem tym debilom Barry'emu i Garry'emu zgwałcić ją, bo doskonale wiedziałem, że ta mała jest dziewicą.
Nienawidziłem dziewic! Były gorszymi kurewkami niż doświadczone dziwki z portowej dzielnicy. Wierzyłem, że jak te bezmózgi odbiorą jej tą pierdoloną czystość, to już na zawsze on zawładnę jej ciałem.
Doskonale pamiętam dzień, w którym przeleciałem ją po raz pierwszy a ona wiła się pode mną jak uwięzione zwierze. Była wspaniała i tylko dzięki niej moja świeca stała w pionie. Nie mógłem się przed nikim przyznać, że z żadną inną kobietą mój ch** nie stawał a lekarze od lat faszerowali mnie wspomagaczami. Viagra już dawno przestała działać a Daisy-moja poprzednia k***a, która nota bene pracowała kiedyś w porno biznesie, musiała godzinami doprowadzać mnie do wzwodu.
Pierdolona impotencja dopadła mnie w kwiecie wieku! Ale to wszystko przeszło, kiedy zapragnąłem Rii. Na jej widok namiot prawie rozpie****ł mi spodnie a potem mogłem przerypać pół San Juan. Daisy była wkurwiona, ale jej jadaczka zamykała się, gdy wracałem od Rii i z rozpędu przemłócałem również ją.
Ale tej suce było mało, od lat wiedziałem że jest psychiczną nimfomanką a trzyma się blisko, bo liczba jej wrogów mogła zaludnić małe państwo w Europie.
Większość jej kochanków zginęła marną śmiercią i tylko jeden oporny podkablował ją a potem zamknęli ją w więziennym psychiatryku. Pomogłem jej, dlatego ta k***a teraz jest na moich usługach.
Gdzie teraz się podziewa? Dlaczego nie zauważyła, że Ria uciekła i gdzie są te tłuki? Już dawno powinienem wpakować w nich magazynek i wrzucić krokodylom na pożarcie. Do niczego się nie nadawali!
- Kuuuuuuuuurwa!- zakląłem waląc w drzwi, równocześnie trzymając się za piekące jądra.
Po kilkunastu minutach darcia ryja klucz w zamku przekręcił się a w progu pojawiła się Daisy.
Zamachnąłem się strzelając w jej naciągniętą przez chirurgów gębę. Zatoczyła się do tyłu a w kąciku jej napompowanych jak pontony ust, pojawiła się krew. W jej kaprawych oczkach zalśniła złość.
- Ochujałeś?!- ryknęła. - Po cholerę zamknąłeś się w gabinecie? Gdzie ta dziwka?!- rozejrzała się po pomieszczeniu.
Miałem ochotę rozerwać ją na strzępy a potem zeszczać się na to i zatańczyć kankana.
- Ja się ciebie pytam k***o gdzie jest Ria?! Coś z nią zrobiła?
Daisy udała zdziwioną, a wyglądała przy tym jak śnięta ryba.
Kur*a! Jak mogłem dymać taką pier****ną idiotkę?! Botoks i wypełniacze doszczętnie zj****y jej mózg.
- Ja zrobiłam?! Myślisz, że jestem pieprzoną idiotką i zepsułabym twoją zabaweczkę do dymania?- zarżała jak oślica. - Przecież doskonale wiem, że tylko przy niej ci staje a że potem możesz dymać, to efekt adrenaliny i rozpędu.
Strzeliłem ją na odlew w ryj.
- Stul pysk k***o! Gdzie jest Ria?!
- Najwidoczniej ci spierd****a kochasiu!- zaśmiała się bezczelnie.
Spojrzała na moje ręce, obejmujące krocze w których odczuwałem piekielny ból. Jak przez tą małą sukę znowu stanę się impotentem, to zatłukę całą jej rodzinę a ją zgwałcą wszyscy moi podwładni i jeszcze połowa okolicy!
- Jedziemy do doków!- zaryczałem. - Pewnie siedzi u tego piłkarzyka z Hiszpanii. Zajebiemy mu to może ruszy jej się serce!
- Jak chcesz. - odpowiedziała obojętnie.
- Spieprzaj po Garry'ego i Barry'ego!
- Są w burdelu.
- To ich stamtąd wydrzyj!
- Mam ich ściągnąć z dziwki?
- Masz ich ściągnąć chociażby i z dupy słonia, a za dwadzieścia minut mają stać tutaj na baczność, choćbym miał im urwać jaja i wrzucić do rzeki. Zrozumiano?!
- Ty tutaj rządzisz. - odpowiedziała mi z protekcjonalnym uśmieszkiem i wyszła kręcąc dupą.
Upadłem na fotel masując krocze.
Rio Cruz! Zaje**ę ci a potem zgwałcę na oczach tego cieniasa Navasa!
Ria
Obudziłam się dygocząc z zimna, które przenikało na wskroś moje ciało. Rana w łydce piekła, jakby ktoś oblał ją benzyną a potem podpalił. Byłam cała mokra od gorączki, która trawiła moje ciało, ale i tak dygotałam z chłodu. Otaczała mnie ciemność i cisza, przerywana skrzypieniem pokładu.
Statek. Płyniemy do Europy!
Pomimo bólu, odczułam ulgę, że udało nam się wydostać z wyspy a Jesusowi nie zagraża już niebezpieczeństwo. Z całych sił próbowałam zmusić swoje ciało, żeby wstać i poszukać mojego towarzysza. Gdzie on się podział? Może zemdlał z bólu? Jego żebra nie były zaleczone i mógł uszkodzić je przy wejściu do kontenera a jeszcze musiał się nią zająć.
Dlaczego nie umarłam? Moje życie i tak nie było warte funta kłaków. Nie byłam nikomu potrzebna, a matka dostała na pewno wiadomość, że mają się ukryć.
Próba wstania spaliła na panewce, ciało zwiotczałe od resztek morfiny, odmówiło posłuszeństwa a ja opadłam na legowisko bez sił, jakbym była szmacianą pacynką. Łzy cisnęły mi się do oczu, powodując upierdliwe swędzenie. Po chwili poczułam, jak ciurkiem spływają mi po policzkach skapując na podłoże kontenera.
Pierwszy raz od dawna załkałam rozdzierającym płaczem. Płakałam nad wszystkim tym, co muszę opuścić. Nienawidziłam Portoryko i San Juan, ale nie mogłam się go wyrzec, bo to moja ojczyzna.
Doświadczyłam tam wszystkiego, śmierci, bólu i łez, które nigdy nie chciały płynąć a teraz musiałam to wszystko zostawić.
Ból mieszał się z niewiarygodną ulgą i szczęściem, że już nigdy nie będę musiała tam wrócić i oglądać gęby Scorpiusa. Ten sukinsyn już więcej mnie nie dotknie.
Skuliłam się na posłaniu pozwalając by łzy oczyściły mnie a przy okazji pierwszy raz od kilkunastu lat zaczęłam się modlić. Były to nieporadne i nieskładne formułki, bo ostatni raz w kościele byłamw dniu pierwszej komunii, ale Ten na górze, chyba nie przywiązywał wagi do poprawnej gramatyki.
Moje modlitwy przerwał hałas upadku a potem w ciemności ujrzałam płomień zapalniczki. Chciałam podskoczyć, żeby wymierzyć napastnikowi cios, ale zanim to zrobiłam przewróciłam się i uderzyłam w ranę.
- Kurwa...- zaklęłam trzymając się za nogę.
- Ria, wszystko w porządku?- usłyszałam łagodny głos Jesusa.
Mój prywatny Mesjasz, człowiek który uratował mi życie. Mialam ochotę ze szczęścia rzucić mu się na szyję.
Jego łagodne oczy spojrzały na mnie tak przenikliwie, że miałam ochotę mu się wyspowiadać.
- Wszystko gra. - odpowiedziałam płaczliwie. - Gdzie byłeś?
- Znalazłem coś. - pomachał mi przed nosem reklamówką z lekami.
- Co to jest?
- Acodin. - odpowiedział.
- To tabletki przeciwbólowe?- zapytałam z nadzieją.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie. To tabletki na kaszel.
Popatrzyłam na niego jakby właśnie wyrosła mu druga głowa.
- A na chuj...- chciałam rzec, ale szybko się opamiętałam. - Na co nam tabletki na kaszel?- zapytałam zdenerwowana.
- Mam gazę i wodę z beczki. Potrzymasz mi zapalniczkę a ja postaram się zetrzeć tabletki na pył i zalejemy je wodą.
- Po co to wszystko?- mruknęłam zdezorientowana.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Acodin zawiera dekstometorfan to jest pochodna opiatów, mają podobny skład do kodeiny.
- Dalej nie rozumiem co mamy z tym zrobić.
- Nie wiesz jak działało opium albo laudanum?- zapytał z przejęciem. - To narkotyk.
- Chcesz nas zaćpać?- zapytałam rozdrażniona. - Jak nażremy się tych tabletek to możemy rozwalić sobie wątrobę.
- Dlatego mamy wodę i gazę. Przefiltrujemy wszystko i wyczyścimy płyn z substancji przeciwbólowych i zostanie nam czysta kodeina. To trochę ulży w cierpieniu a potem zastanowimy się co dalej.
- Nie jestem do tego przekonana. - stęknęłam z bólu. - Co będzie jak się zatrujemy.
Przysunął się do mnie tak blisko, że czułam ciepło bijące od jego ciała. Jego dłoń dotknęła mojego policzka a niebieskie oczy spojrzały na mnie z uwagą. Przenikał mnie tym spojrzeniem na wskroś a ja nie mogłam się temu oprzeć, bo w jego jasnych oczach była dobroć.
Dobroć, nieskażona przez zawiść i zło. Coś co nie pozwoliło mi go zwyzywać i odsunąć się jak najdalej.
- Ria. - odezwał się w końcu. - Zaufaj mi.- pogłaskał jeszcze raz mój policzek a potem odsunął się na bezpieczną odległość.
- Zgoda. - powiedziałam wreszcie. - Ale jak umrzemy, to zaciągnę cię ze sobą do piekła.
- Umowa stoi. - zaśmiał się serdecznie.
_____________________________________________________________________________
Witajcie!
Nie było mnie tutaj niemalże dwa miesiące i miałam pojawić się dopiero po Nowym Roku, ale ta historia nie daje mi spokoju i pomimo moich protestów musiałam dopisać rozdział.
Dodałam do opisu Scorpiusa, gdyż akcja będzie działa się równolegle a jak same się domyślacie gangster nie da za wygraną. Mam nadzieję, że da się to czytać i, że wybaczycie mi dłuższą nieobecność.
Pozdrawiam Was serdecznie przy okazji życząc Szczęśliwego Nowego Roku :)
Fiolka :*
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nawet nie wiesz jak stęskniłam się za twoimi notkami...
OdpowiedzUsuńW końcu się doczekałam ;D
A co do samego rozdziału szczęście nadeszło i ciekawa jestem jak to będzie dalej...
Pamiętaj że zawsze będziemy czekac na Ciebie z niecierpliwością :D
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Jaki piękny prezent świąteczny! Nowy rozdział, i to jaki! Przy monologach Scorpiusa niemalże utopiłam się ze śmiechu we własnej herbacie. Nie wiem skąd bierzesz te wszystkie kwieciste porównania i metafory, ale są zajebiste!!! A Jesus i Ria są fantastyczni jak zwykle. PRzepiękny rozdzialk, naprawdę, dziękuję Fioluś :*:*:*:*
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak, tak, tak! <3
OdpowiedzUsuńFiolka, nawet nie wiesz ile się naczekałam na ten rozdział! Masz szczęście że przynajmniej tak długi! ;p
Bardzo podoba mi się ten rozdział, a w szczególności rozumowanie i pomysły Jesusa ; )
Czekam na następny ;*
jak widać Jesus zna sie na prochach., kurwde, jak to brzmi :D
OdpowiedzUsuńten Scorpius to mnie troche śmieszy, nie wiem dlaczego. nie powiem, że boje sie, co zrobi Rii gdy dostanie ją w swoje ręce, bo myślę, iż odkąd jest z nią Navas stała sie jakby jeszcze silniejsza a przecież wiele w życiu przeszła.
Aż się boję pomyśleć co ten psychol może zrobić Rii jak ją złapie. Jesus jest uroczy. Mam nadzieję, że będą mieli chwilę odpoczynku od tego syfu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie, ten klimat, oby tak dalej!
Czekam na kolejny i życzę dużo weny w nadchodzącym roku!
Kurczę mam nadzieję, że Scorpus ich nie znajdzie, że okaże się takim matołem, że nie wymyśli żadnego sensownego planu. A nie powiem ale ta dwójka do siebie pasuje i jak się sobą opiekują. Kurczę nie powiem, ale przydałoby im się troche spokoju, aby się nieco wyleczyć i psychicznie i fizycznie po tym co ich spotkało. Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńScorpius to mnie autentycznie przeraża. Mam wrażenie, że jest zdolny do wszystkiego, zwyczajnie nie ma żadnych zahamowań.
OdpowiedzUsuńChyba fajnie jest mieć prywatnego Mesjasza, no nie? ;) Rii właśnie taki ktoś jest bardzo potrzebny - trochę tak w myśl zasady, że przeciwieństwa się przyciągają. Długa i ciężka droga ich czeka, ale oni się tak jakby wzajemnie napędzają. Fajny duet :)
buziaki ;*
Nadrabiając wszystkie blogi zorientowałam się, że ominęłam ten! Także na szybko musiałam przeczytać, bo już brakuje mi czasu na nadrabianie.
OdpowiedzUsuńRozdział jest dobry, to o czym mogłam się dowiedzieć o Scorpiusie powaliło mnie na łopatki. A Jesus to naprawdę dobra osoba, kto by pomyślał, że tyle wie o tabletkach na kaszel. :D
Dużo mi to zajęło, ale nareszcie udało mi się nadrobić tę historię. Zainteresowało mnie ono bardzo. Ciekawa jestem, czy Jesusowi i Rii uda się uciec przed Scorpiusem. Z niecierpliwością czekam na wznowienie tej historii :)
OdpowiedzUsuń