sobota, 28 września 2013

Rozdział I


Ria

 
 
    Minął tydzień, odkąd zajmowałam się Jesusem Navasem. Dzień po tym jak przytargali go do magazynu, nieprzytomnego i obitego na kwaśne jabłko Garry i Barry wtargali do pomieszczenia pojedyncze, składane łóżko.
    - To dla ciebie cizia, prezent od szefa!- zarechotał głupszy z osiłków.
    - Wszystkie zęby masz całe, kretynie?!- warknęłam w stronę Barry'ego. - Przekaż Scorpiusowi, żeby się walił na ten swój hawajski ryj. - splunęłam.
Łysek chciał mi przyłożyć, ale Garry w porę odciągnął go a strażnik zamknął pancerne drzwi. Było ciemno jak w przysłowiowej dupie, bo słońce już dobrą godzinę temu schowało się za horyzont.
   Jesus spał, po tym jak nakarmiłam go breją, która miała robić za obiad i kolację. Sama nie miałam ochoty tego jeść, zadowoliłam się kromką czerstwego chleba i wodą. Hilton to nie był, ale wolę siedzieć tutaj niż patrzeć na gębę Barriosa. Ten facet wzbudza we mnie mdłości i totalne obrzydzenie. Wiem, dlaczego tutaj jestem. To zemsta za to, że ukradłam mu tysiąc dolarów i przekazałam zaufanej osobie. Okradam go od zawsze, ale nigdy nie karał mnie więzieniem ani suchym chlebem. Zawsze wyżywał się na mnie w inny sposób. Nie chciałam o tym myśleć, po pięciu latach dalej czułam wstręt za każdym razem gdy brał mnie do łóżka. Raz rozwaliłam mu łeb, ale przywiązał mnie do łóżka i zgwałcił. Uciekłabym już dawno, ale to parszywe miasto i wszystkie publiczne urzędy siedziały w kieszeni tego typa. Nie miałam dokąd iść a nikt nie udzieliłby mi pomocy w obawie o swoje życie.
    Navas poruszył się na swoim sienniku, sycząc przez sen z bólu.
Pewnie podczas przekręcania się na niewygodnym posłaniu, naruszył obite żebra. Szkoda mi go, ale nie jestem w stanie nic zrobić, żeby ulżyć w jego cierpieniu. Przekupiłam strażnika złotym krzyżykiem, który dostałam od matki, żeby załatwił mi morfinę dla Navasa. Wiem, że nie powinnam go faszerować tym syfem, ale inaczej będzie się męczył z bólu a tak przesypia prawie całe dnie. W nocy słyszę jak recytuje katolickie formułki modlitw. Zazdroszczę mu tego, że wierzy w Boga. Ja już nie potrafię, nie po tym co w życiu widziałam i przeszłam. Bóg kocha tylko takich jak Navas, ludzi szczęśliwych, których jedyną troską jest choroba albo problemy w pracy. Na takich jak ja, już dawno przestał patrzeć łaskawym okiem stwórcy. San Juan, było opanowane przez Lucyfera, którego sługusem najprawdopodobniej był sam Che Barrios.
    - Ria...- usłyszałam od strony siennika Navasa.- Czy ty jesteś jedną z nich?- zapytał głośno przełykając ślinę.
    - Nie wiem. - odpowiedziałam mu. - Nie wiem kim się stałam, Jesusie.
Milczał przez chwilę.
    - Dziękuję ci.
Zdziwiłam się. Za co mi dziękował? Przecież nic dla niego nie robiłam.
    - Za co?
    - Za to, że tutaj ze mną jesteś. Łatwiej mi to znieść a wiem, że sprzedałaś coś, żeby załatwić mi leki przeciwbólowe.
- Zrobiłam to dlatego, żebyś nie jęczał przez sen. Denerwuje mnie to!- udawałam groźną, ale zrobiło mi się ciepło na sercu.
Zaśmiał się cicho.
    - Udajesz groźną, ale tak naprawdę słyszę w twoim głosie dobroć.
    - Wydaje ci się Mesjaszu. - nazwałam go przydomkiem Chrystusa.
Po jakimś czasie usłyszałam, że znowu zasnął a ja do rana rozmyślałam o swoim położeniu.
   Następnego dnia, zaaplikowałam mu kolejną dawkę morfiny, dzięki której przespał wizytę idiotów Barriosa.
Wtoczyli się do pomieszczenia magazynowego a Barry łypał na mnie wściekłym wzrokiem.
Nienawidził mnie z wzajemnością.
    - Cizia bierz manele, Scorpius chce cię widzieć. - poinformował mnie Garry.
Bez słowa wzięłam bandanę z łóżka a potem wyszłam z magazynu. Wepchnęli mnie do czarnego merca, którym zostałam przewieziona do podmiejskiej willi Scorpiusa. Nienawidziłam tego miejsca, chociaż ten skurwysyn mieszkał jak w raju, otoczony przepięknym ogrodem pośrodku którego pysznił się ogromny basen. Wszystkie te luksusy zawdzięczał pracy nieletnich, morderstwom i handlowaniu dragami. Zazwyczaj nie ruszał nawet swojego parchawego zada, żeby zrobić cokolwiek. We wszystkim wyręczali go sługusy.     Kiedyś wyrzuciłam mu, że nawet dupę podciera mu wynajęta do tego osoba. Oczywiście zdzielił mnie za to w twarz, ale miałam satysfakcję, że wzbudziłam w nim gniew.
Idioci zaprowadzili mnie do salonu, znajdującego się w centralnym miejscu willi. Na rozłożystej, czarnej, skórzanej kanapie siedział on- Che Barrios. Przez tydzień zdążyłam na chwilę zapomnieć jego wstrętnej mordy.
    Zmierzył mnie groźnym wzrokiem i zapewne oczekiwał, że padnę przed nim na kolana i zrobię mu loda, żeby go uszczęśliwić. Za Barriosem stała najgorsza zdzira, jaką miałam nieprzyjemność w życiu spotkać. Daisy Edgar, jego eks kochanka, którą nota bene dymał zawsze wtedy, gdy ja byłam na cenzurowanym.
    - Po co kazałeś mnie tutaj wlec?- zapytałam z  wyrzutem.
    - Stul pysk, zdziro!- sasyczała Edgar.
W moich żyłach zawrzała krew. Za każdym razem, gdy ta wytatuowana krowa otwierała jadaczkę, by wydać piskliwym głosikiem inwektyw w moją stronę, miałam ochotę popełnić pierwsze w życiu morderstwo.
    Daisy nienawidzi mnie od pięciu lat, gdy Scorpius znudził się jej używanym ciałem i zaczął wykorzystywać mnie. Nie pomogły jej jęki a nawet operacja pochwy, dzięki której podobno była wąska jak nietknięta siedemnastolatka. Scorpius dymał ją wtedy, gdy miał ochotę a potem rzucał jak niechciany śmieć.
    - Daisy zostaw ją!- rozległ się niski głos Barriosa.- A teraz spieprzajcie wszyscy z pomieszczenia.
    - Ale Che...- pisnęła Daisy.
    - Spierdalaj!- ryknął groźnie.
Skuliła ogon, jak suka na którą nawrzeszczał właściciel. Wychodząc zmierzyła mnie psychopatycznym spojrzeniem seryjnej morderczyni, którą zresztą była. Uciekła z wariatkowa gdzieś w Iowa a została tam przewieziona po tym, jak odgryzła sutek współwięźniarce.
Siedziała w pace za zamordowanie swoich trzech mężów i usiłowanie zaciukania czwartego, któremu Bóg jednak okazał miłosierdzie.
    - Podejdź. - Barrios w końcu przemówił. - Wiesz, po co cię wezwałem?
    - Domyślam się.- mruknęłam parząc wprost w jego obleśną mordę. - Mam ci zrobić dobrze?- zapytałam uprzejmie.
Podszedł do mnie a potem pociągnął mnie za włosy.
    - Nie zmiękłaś suko?!- syknął w moje ucho.- Masz mi okazywać posłuszeństwo, dziwko. Jeśli jeszcze raz dobierzesz się do mojej kasy, zabiję twoją matkę a potem wyślę ci poćwiartowane zwłoki.
    Poczułam falę mdłości, kiedy groził mojej rodzinie. Matka nie mieszkała już w San Juan, ale Barrios był zdolny do tego, żeby odnaleźć ją i zabić razem z moim przyrodnim rodzeństwem i ojczymem.
    Carlos był dobrym człowiekiem, który zaopiekował się matką po śmierci tej kanalii, która była moim ojcem.
Chciał także zabrać mnie z ulicy i wysłać do rodziny w Stanach, ale już wtedy byłam w sidłach Scorpiusa. Gdybym wyjechała a Barrios dowiedział się, że ojczym maczał w tym palce, wszyscy by zginęli.
    - Czego chcesz?- jęknęłam.
Zaśmiał się obleśnie.
    - Tego co zawsze, moja słodka Rio.- złapał mnie za pierś, gniotąc mocno. - Nie wytrzymałam, gdy jego brudne łapska zaczęły rozpinać moją koszulę. Wymacałam w kieszeni kamizelki strzykawkę, którą robiłam zastrzyki Jesusowi. Władowałam do niej taką dawkę morfiny, że powaliłaby konia.
    Gdy ten oblech położył mnie na kanapie i zaczął majstrować przy zapięciu spodni, bez chwili namysłu wbiłam mu w szyję strzykawkę z morfiną. Szarpnął się i prawie wyrwał mi rękę ze stawu, ale w tym momencie narkotyk zaczął działać.
    Che runął na hebanową podłogę wijąc się w epileptycznych drgawkach a ja doprowadziłam swoje ubranie do ładu.
Porwałam z jego kieszeni klucz do gabinetu a potem zamknęłam go w środku. Wyszłam na poszukiwanie     Daisy i jego przydupasów, modląc się żeby mój plan zadziałał.
Znalazłam ich na patio, wszyscy troje obżerali się karkówką i stekami.
    - Już po wszystkim?- Daisy spojrzała na mnie jadowicie.
    - Tak, zer**ął mnie dwa razy a potem zasnął. Macie mu nie przeszkadzać, bo wam utnie jaja a tobie zrobi lobotomię łyżką.- posłałam szeroki uśmiech w stronę wdowy Edgar.
Siedziałam jeszcze z nimi, czekając aż Barry i Garry wyjadą do burdelu, jak zresztą co dzień. Żadna uczciwa kobieta, nie chciałaby mieć z nimi nic wspólnego a zwłaszcza łóżko.
Gdy zabrali dupska i wyjechali, zaczęłam wprowadzać swój plan w życie.
    - Czego się tak na mnie glebisz?- warknęła psychopatka.
    - Mam do ciebie sprawę.- zagaiłam.
    - Mów a potem sp***dalaj!
    - Jak bardzo chcesz, żeby zniknęła a Scorpius do ciebie wrócił?- zapytałam wprost.
Psychopatka patrzyła na mnie z rozdziawioną gębą. Była ciężko myśląca i nadawała się na leczenie w zakładzie zamkniętym, ale od niej zależała moja i Navasa wolność.
        - Najchętniej utopiłabym cię w łyżce wody, suko, ale Che by mnie za****ł.
        - A gdybym uciekła?- drążyłam dalej.
        - To inna sprawa, nikt by mnie nie podejrzewał, ale ty nie masz na tyle odwagi żeby spier****ć od Barriosa.
    - Dam ci gwarancję, że gdy ucieknę i nigdy nie wrócę, gdy załatwisz mi i Jesusowi ucieczkę z magazynu. Dorzucam do tego 10 tys, które ukradłam z sejfu Scorpiusa.- zaczęłam.
 Daisy wstała z ławki, mierząc mnie psychopatycznym spojrzeniem ciemnych oczu. Przez chwilę myślałam, że chce mnie zamordować, ale ona zaczęła się przeraźliwie śmiać a potem uśmiechnęła się szeroko.
    - Zgoda. - odpowiedziała.- Nawet nie wiesz, jak się cieszę że w końcu się ciebie pozbędę.
    - Musisz to załatwić natychmiast.
    - Spoko. Zaje***my strażnika i możesz uciekać, ale jak dasz się złapać z tym swoim hiszpańskim piłkarzykiem, to Scorpisu zaciuka was na miejscu. Ja się wyprę udzielonej ci pomocy! Umowa stoi?
    - Stoi. - odpowiedziałam szczęśliwa.
Chwilę potem wystartowałyśmy jej czerwonym porshe w stronę doków portowych.

Jesus


    Przebudziłem się z narkotycznego snu, gdy w pomieszczeniu gdzie mnie przetrzymywano, było już zupełnie ciemno. Znowu przespałem cały dzień.
    - Ria?- zapytałem, czując jak w okolicach żeber zaczyna pulsować ból.
Odpowiedziała mi głucha cisza. Byłem w pomieszczeniu sam i nie wiedziałem, co zrobili z moją towarzyską.     Może dowiedzieli się, że podawała mi morfinę i ją pobili? Poczułem, pod opuchniętymi powiekami łzy. Nie chciałem, żeby coś się jej stało. W ciężkich chwilach, które przeżywałem w tej norze, była dla mnie jak promyk światła. Jak anioł, którego Wszechmogący zesłał, aby pomógł mi w cierpieniu. Załkałem jak małe dziecko, modląc się żarliwie o wyjście cało z tego piekła.
Nie pamiętam ile czasu spędziłem sam, bo zasnąłem wyczerpany płaczem. Ze snu wyrwał mnie chrzęst zamka i zasuwy. Potem usłyszałem strzał i jęk boleści a do pomieszczenia weszła Ria w towarzystwie jakiejś kobiety. Było ciemno i praktycznie nic nie widziałem.
    - Zaciukałam strażnika a teraz dawaj kasę i spie****ajcie!- ryknęła towarzyszka Rii.
    - Myślisz, że dam ci całość od razu?- zapytała moja wybawicielka. - Masz tutaj pięć tysięcy a kolejne pięć znajdziesz w moim pokoju.
    - Jeśli nie będzie tej kasy, to znajdę cię i zatłukę, ale najpierw zajmę się twoim kaleką.- zarechotała piskliwie.
    - Odpierdol się od niego!- syknęła Ria.- Jesus, wstawaj!- dotknęła mojego ramienia.
    - Co się stało?- zapytałem oszołomiony.
    - Uciekamy stąd!- odpowiedziała uradowanym głosem.
    - Szybciej suko, bo nie będę tutaj czekać w nieskończoność!- zniecierpliwiła się towarzyszka Rii.
    - Wyciągnij dłoń.- rozkazała mi dziewczyna a potem położyła na niej dwie tabletki a do drugiej ręki włożyła butelkę z wodą. Połknąłem posłusznie.
    - Dokąd idziemy?- zapytałem gdy udało nam się opuścić magazyn.
    - Na statek handlowy płynący do Hiszpanii.- odpowiedziała prowadząc mnie w stronę nadbrzeża.
    - Mamy bilety?- zapytałem z nadzieją.
    - Oszalałeś? Nie możemy zrobić  tego legalnie. Scorpius nie jest idiotą a pół miasta siedzi mu w kieszeni. - odpowiedziała ostro.- Musimy się jakoś dostać do ładowni i przeczekać, aż statek znajdzie się na pełnym morzu. Wtedy się jakoś ujawnimy, mam nadzieję, że ci marynarze są fanami futbolu.
    - Dlaczego?- zapytałem zdezorientowany.
    - Bo szuka cię pół świata! Czytałam dzisiejszą gazetę, nikt nie wie gdzie mogłeś zniknąć. Podejrzewają nawet, że nie żyjesz!
    - O Boże!- wyrwało mi się. - Ria, jak ja ci się odwdzięczę?- zapytałem wzruszony.
    - Jeszcze mi się nie odwdzięczaj, Mesjaszu. - ostudziła moją wdzięczność.- Gdy uda nam się uciec, wtedy przyjdzie pora na wyrazy uznania.




____________________________________________________________________________

Przed Wami moje drogie, rozdział pierwszy kryminały z Jesusem w roli głównej. Przyznam szczerze, że to opowiadanie gwałci mnie po nocach, tak bardzo chce być napisane. Powoli ulegam, bo coraz bardziej wnikam w świat Rii a także umysł Jesusa i ich prześladowcy Scorpiusa. Życzę Wam miłego czytania i liczę na szczere opinie, bo zależy mi na tym, żeby to opowiadanie wypaliło. 
                                                                Pozdrawiam Fiolka :*


niedziela, 22 września 2013

Prolog

Ria 

   Siedziałam w ciasnym, portowym magazynie, gdy stare, metalowe drzwi otworzyły się z hukiem ,a dwóch przydupasów Scorpiusa wrzuciło do środka skatowanego mężczyznę. Twarz ofiary Garry'ego i Barry'ego przypominała nadgniły owoc, leżący pod drzewem minimum tydzień. Facet żył, bo jęknął przeraźliwie a potem Garry kopnął go w żebro. 

   Zrobiło mi się słabo, chociaż właściwie nie powinnam reagować na tego typu przemoc. Byłam do tego przyzwyczajona, w końcu od jedenastu lat jestem członkinią gangu Diablos. Ale po kolei. 
   Nazywam się Ria Cruz i w tym miesiącu skończyłam dwadzieścia trzy lata. Urodziłam się w stolicy Portoryko- San Juan. Przez pierwsze dwanaście lat życia, mieszkałam w ubogiej dzielnicy na przedmieściach miasta. Mój ojciec z zawodu był budowlańcem, ale przez całe swoje życie często zaglądał do flaszki, co powoli zaciągnęło go na samo dno. Moja matka Catalina trudniła się krawiectwem, ale z jej pensyjki nie mogliśmy wyżyć na odpowiednim poziomie. Ojciec przepijał wszystko co zarobił, także nigdy nie śmierdzieliśmy groszem. Właściwie wychowałam się na ulicy, uciekając przed "tatusiem",który pijaku lubił wyżywać się na matce a zwłaszcza na mnie. Gdy skończyłam dziesięć lat, jak każde dziecko wchodzące w wiek nastoletni zaczęłam mu pyskować. Jak się zapewne domyślacie, ojczulek nie przyjął tego zbyt dobrze. Do pewnego czasu, zadowalał się praniem mnie pasem albo pięścią, ale pewnego dnia, gdy wrócił wyjątkowo podkindrzony usiłował dźgnąć mnie nożem. Miarka się przebrała, wyzwolił we mnie długo ukrywane pokłady wściekłości i zdzieliłam go po zapitym łbie, ciężką, metalową patelnią. Upadł na ziemię a z jego rozdziawionej paszczy lała się krew, tworząc na płytkach w kuchni  szkarłatne plamy. Dojrzałam tam również kilka zębów, mojego ojczulka. 
   Podczas gdy  papa, odbywał przymusową drzemkę na chłodnej podłodze, ja niewiele się namyślając zaczęłam pakować manele. Matka, uderzyła w histeryczną nutę, lamentując to nad nietomnym ojcem to nad moją dolą. 
Nie miałam czasu słuchać jej jęków, zabrałam swoje rzeczy, znikając w ciemną noc, zanim mój oprawca doszedł do siebie. Ojca, nie widziałam już nigdy więcej, ale pięć lat później dowiedziałam się od matki, że jakiś kumpel poczęstował go nożem pod żebro. Stary wykrwawił się na śmierć a świat i matka odetchnęli z ulgą. Jeszcze jedno ścierwo mniej. 
   Po odejściu z rodzinnego gniazda, mój kumpel z podwórka Alvaro, naraił mnie do dziecięcej grupy, pracującej dla lokalnego szefa gangu Ringo Lopeza. 
   Lopez pracował dla mafii i raczej nie był kryształowym człowiekiem, ale nigdy nie traktował mnie jak popychadła. Na swój sposób go kochałam, bo zaopiekował się mną lepiej niż mój rodzony ojciec. Wiadome, że po nieudanych kradzieżach, raz czy dwa dostałam od niego po pysku, ale w gruncie rzeczy zawdzięczałam mu wolność. 
   Przed moimi osiemnastymi urodzinami, Ringo pożegnał się z tym łez padołem. Właściwie to w odejściu na łono Abrahama, pomógł mu Che Barrios aka Scorpius, którego amerykański odłam mafii namaścił na nowego bossa portorykańskiej siatki. 
   Od początku wiedziałam, że Scorpius zmieni nasze życie o 180 stopni. Nastał czas terroru, ci którzy nie potrafili się dostosować, na miejscu byli eliminowali. Alvaro, który był bardzo blisko z Ringiem,podzielił więc jego los. Scorpius zobaczył mnie nazajutrz, po wykonaniu wyroku na Lopezie. Pamiętam, gdy wszedł do magazynu w którym mieliśmy swoją bazę. Był to rosły chłop z wyraźnie zarysowaną szczęką, mocnymi barami i urodą typową dla hawajczyków. Jego ramiona i szyję, pokrywały liczne tatuaże a palec na dłoni zdobił złoty sygnet z brylantowookim  skorpionem. Przerażał mnie nie tyle swoją mocną posturą, co wzrokiem, który mroził krew w żyłach.  
   Moje obawy potwierdziły się w stu procentach. Kilka dni później, zostałam wezwana do domu Scorpiusa a tam oznajmiono mi w sposób dosadny, że zmienia się moja pozycja w gangu. Od tej chwili miałam zostać kimś w rodzaju kochanki szefa a moją inicjację zapoczątkowało to, że Barry i Garry zgwałcili mnie na jego oczach. Opierałam się, ale bydlaki sprały mnie niemalże do nieprzytomności. Scorpius patrzył na to wszystko ze stoickim spokojem. Gdy moja duma została skalana a ciało pohańbione, temu pieprzonemu potworowi nie drgnęła nawet powieka. Potem zostałam odesłana do pokoju na końcu korytarza a tam zajęła się mną służąca. W oczach tej starej kobiety wyczytałam strach i współczucie, ale nie odezwała się do mnie słowem. Dwa tygodnie zajęło mi wyleczenie skaleczeń i zadrapań oraz jako takie dojście do siebie. 
   Po tym czasie odwiedził mnie Scorpius. Co wydarzyło się potem, możecie sami się domyślić i nie było to dla mnie przyjemne. Od tej pory minęło pięć lat a ja dalej jestem zabawką w rękach Scorpiusa. Nie zabijam, nie muszę już kraść, ale służę mu jako obiekt do dymania. 
   Wiele razy próbowałam uciec, ale nigdy mi się nie udało. Moją jedyną bronią było to, że wbrew jego woli pomagałam ludziom z niższych struktur gangu. Wiele razy okradłam tego drania a jego brudne pieniądze wyżywiły głodujące dzieciaki z ulicy. Jeśli miałam upadlać się i pozwolić, żeby jego brudne łapy dotykały mojego ciała, to przynajmniej nie dawałam mu tego za darmo. 
Teraz zostałam wyznaczona do pilnowania tego nieszczęśnika, którego porzuciły mi osiłki Scorpiusa. 
    - Zajmij się nim koteczku. - zarecholił Barry niższy z przydupasów bossa. - Tylko nie rób mu dobrze, bo jak szef się dowie to zerż*** cię tak, że cię najlepszy chirurg nie zszyje. 
    - Wal się na ryj .- odwarknęłam wściekła. - Idź lepiej zajmij się swoją brudną pałą a mnie zostaw w spokoju!
Barry'ego zalała wściekłość. Miał ochotę zaszarżować na mnie, jak wściekły byk, ale w porę zatrzymał go Garry. O głowę wyższy i mniej narwany, jednym ciosem wymusił posłuszeństwo na swoim kumplu. W końcu to on był pierwszy po szefie. 
    - Szef zakazał ci jej tykać.- mruknął w stronę Barry'ego.
    - Ta dziwka mnie obraziła!- jęknął ten drugi, łapiąc się za obolałą szczękę z której ciekła krew. - Poza tym wybiłeś mi ząb, ch**u! 
    - Nie jęcz jak panienka! Zbierajmy się a ty...- zwrócił się do mnie.- Masz pilnować tego ścierwa i nie dopuścić, żeby się przekręcił.
Spojrzałam na nich z furią.
    - Spraliście go na miazgę a teraz chcecie, żeby żył?!- zasyczałam niczym wściekła kobra.- Co zrobił wam ten facet, że tak się z nim obeszliście?!
Barry uśmiechnął się, ukazując przerwę po brakującej dwójce. 
    - Widział za dużo...a teraz stul jadaczkę i pilnuj go!-powiedziawszy to zniknął za drzwiami a zaraz za nim ruszył jego kumpel. Ostry trzask metalowych drzwi i zgrzyt zasuwy oznajmiły mi, że zostałam zamknięta z człowiekiem znajdującym się na skraju życia i śmierci. 


Jesus


   Opuściłem pochmurny Manchester, by udać się do stolicy Hiszpanii a stamtąd reprezentacyjnym samolotem, wylecieliśmy do Portoryko. Gdy wychodziliśmy na płytę lotniska, powitała nas iście wakacyjna pogoda. Było ponad trzydzieści siedem stopni a Atlantyk w oddali skrzył się w promieniach słonecznych.    Ulokowano nas w pięciogwiazdkowym hotelu w starej części miasta tak zwanym "Starym San Juan". Po zapoznaniu się z grafikiem, udaliśmy się na wycieczkę po tym kolonialnym mieście a potem mieliśmy wrócić na kolację. 

   Po posiłku, każde z nas rozeszło się do swojego pokoju, ale ja w połowie drogi zauważyłem, że nie mam przy sobie telefonu. Pamiętałem, że w czasie kolacji dostałem sms'a od Joe i odłożyłem aparat na wolne miejsce obok mnie. 
Wróciłem się do jadalni, żeby sprawdzić czym mój iphone nadal tam leży, czy też może ktoś już się nim "zaopiekował". Gdy tam dotarłem i otworzyłem drzwi, moim oczom ukazał się makabryczny widok. Dwóch osiłków trzymało szefa hotelu, podczas gdy trzeci- rosły  i wytatuowany wbijał w bezwładne ciało hotelarza kuchenny nóż. Zamarłem. 
   Koleś już nie żył a ten brutal dźgał go niczym maszyna do zabijania. W tym osobniku, nie było za grosz człowieczeństwa a powiedzieć o nim zwierze to wielkie nadużycie. W końcu odblokowałem się, ale w tym momencie w głębi sali rozległ się dzwonek mojego iphone'a. Typ zaprzestał dziurawienia umrzyka a jeden z trzymających wskazał ręką na mnie. Wzrok mordercy spadł na mnie niczym grom z jasnego nieba. Rzuciłem się do ucieczki, ale cała trójka ruszyła w moją stronę, porzucając ciało hotelarza. 
   Dopadli mnie w korytarzu prowadzącym do kuchni, podcinając mi nogi. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam to upadek i pierwszy z wielu ciosów, które mi wymierzyli. 
Zapadłem w bolesną ciemność. 
   Obudził mnie delikatny dotyk dłoni, która oczyszczała moją twarz zakrzepłej krwi. Uchyliłem opuchnięte powieki, czując jak żebra i twarz pulsują mi żywym bólem. 
    - Jezu Chryste!. - wyszeptała kobieta. - Jakie ty masz niewiarygodne oczy!
Dostrzegła je, pomimo tego, że jestem opuchnięty jak nadgniłe jabłko?
    - Jezus się zgadza, ale profesja nie bardzo. - mruknąłem, czując jakby ktoś zrzucił na moją klatkę piersiową coś ciężkiego. 
    - Kim jesteś?- zapytała mnie dziewczyna. 
Jej uśmiech był ujmujący a ciemne włosy przewiązane czerwoną bandaną opadały na ramiona, odziane w skórzaną kurtkę. 
    - Jesus Navas.- odpowiedziałem słabo. - Piłkarz. A ty?
    - Ria Cruz, chwilowo twoja pielęgniarka. Jak tutaj trafiłeś?
    - Nie pamiętam.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Wiem tylko, że pobił mnie wytatuowany typ z dwoma przydupasami.  
    - Scorpius. - szepnęła przerażona. - Ale dlaczego on osobiście? Coś mu zrobiłeś? Jakieś interesy z nim? Mów!- ponaglała mnie.
    - Widziałem...- odetchnąłem ciężko.- Widziałem, jak on dziurawi szefa hotelu. Nic mu nie zrobiłem.
    - O k***a!- jęknęła przerażona Ria.- Mam nadzieję, że twój boski patron sprawi cud, bo inaczej nie uda ci się uniknąć losu tego typka. Jeśli widziałeś jak Scorpius osobiście kogoś morduje, to masz przerąbane. 
    - On mnie zabije?- zapytałem przerażony. 
Nie mogę umrzeć! Mam dopiero dwadzieścia osiem lat! 
    - Masz to pewne jak w banku. - odpowiedziała nieco piskliwie. 
    - Święty Jerzy. - jęknąłem przerażony. - Ratuj mnie!- uczepiłem się kurczowo jej dłoni. 
    - Jak?- zapytała.
    - Błagam cię!- czułem jak pod moimi zsinaiałymi powiekami zbierają się łzy. - Błagam! 

                                            


_______________________________________________________________________

Witajcie na moim nowym blogu! Jak obiecywałam to opowiadanie, będzie się różnić od poprzednich a i Ria nie przypomina moich wcześniejszych bohaterek. Od dłuższego czasu miałam ochotę na wykreowanie, ciemnego, mafijnego półświatka.
Co myślicie o prologu? Ja póki co jestem umiarkowanie zadowolona, ale mam już rozpisaną fabułę i nie mogę zarzucić tego pomysłu. Życzę miłego czytania! 
                                                                 Pozdrawiam serdecznie Fiolka :*